Jak szkoła szkodzi dzieciom
Znasz wykłady Angeliki M. Talaga (Godmother)? Jeśli jeszcze nie oglądałaś żadnego z nich, a pracujesz w szkole lub przedszkolu to koniecznie musisz nadrobić! „Co szkołą robi z mózgami dzieci” to był pierwszy wykład Angeliki jaki obejrzałam na TedEx. Jej dowcipny sposób przekazywania wiedzy sprawia, że słuchanie tych wykładów to ogromna przyjemność. Opowiada ona o realiach powszechnej edukacji i wspomina o jej alternatywach. Jak pokazały częste w ostatnich latach reformy, nie ma szans na zmianę systemu edukacji w Polsce jedyne co nam pozostaje to korzystać z rozwiązań alternatywnych, które na szczęście już są dostępne, choć nadal dość kosztowne. Jednak biorąc pod uwagę, ile rodzice posyłający dzieci do szkoły powszechnej wydają na zajęcia dodatkowe czy korepetycje to nie wygląda już tak drogo.
Powszechna edukacja jest po to by kształcić przeciętnie i na uśrednionym poziomie, czyli niskim. Często zdarza mi się toczyć spory z osobami, które wychowywane były (tak jak ja z resztą) w przekonaniu, że mamy w Polsce bardzo wysoki poziom edukacji, a Amerykanie są głupi, bo nie wiedzą, gdzie leży Polska. Powszechna edukacja we współczesnym rozumieniu to przede wszystkim sprawdziany i testy. Dzieci mają przychodzić na lekcje już nauczone i przygotowane, a praca dużej większości nauczycieli ogranicza się do sprawdzania poziomu wiedzy lub przygotowywania do ogólnopolskich testów. Żeby stworzyć testy dla wszystkich to muszą być maksymalnie uśrednione. Biorąc za przykład chociażby skalę ocen od 1 do 6, jeśli test ma sprawdzać poziom wiedzy wszystkich uczniów tych z jedynkami i tych z szóstkami to średnia (1+6):2=3,5. Co oznacza, że ogólnie taki test po 3 klasie, test ósmoklasisty czy matura muszą być na poziomie 3,5, żeby miały jakaś przyzwoitą zdawalność i potwierdzały jednocześnie jak „mądrzy” są polscy uczniowie.
Oczywiście tą wyżej wspomnianą przeze mnie mądrość mierzy się poziomem wiedzy ogólnej, więc bardziej umiejętnością zapamiętywania kompletnie niepotrzebnych do życia informacji. Zdaje sobie sprawę jak okropnie to brzmi, niestety po latach pracy w tej branży z pełnym przekonaniem pozwalam sobie stwierdzić, że szkoła powszechna szkodzi dzieciom, bardziej niż jej brak. Dlaczego? Wszystko czego obecnie dziecko potrzebuje do życia muszą zapewnić mu rodzice, jeśli oni są niewydolni, żeby to zrobić szkoła ich w tym nie wyręczy. Zamiast uczyć organizacji czasu – marnuje go na wpajanie wiedzy o budowie pantofelka, dzieleniu zdania na podmiot, orzeczenie itp., obliczaniu sin i cos oraz uczeniu na pamięć stolic wszystkich Państw świata, a mimo tego polscy uczniowie po ukończeniu szkoły nie wiedzą, gdzie leży Indiana.
Dzieciaki, a w zasadzie dorośli już ludzie, kończąc szkołę średnią nie wiedzą kim chcą być, bo nie mają czasu, żeby zapoznać się z możliwościami. Cały wolny czas poświęcają na naukę do sprawdzianów i egzaminów. Nie widzą też przyjemności ani sensu w uczeniu się, ponieważ wiedza, którą przekazują im w szkole do niczego się nie przydaje. Nie pomoże im podjąć decyzji o tym jaki zawód chcą wybrać w przyszłości ani jak zarabiać pieniądze.
Tak naprawdę każdy z nas do życia potrzebuje stada, schronienia i pożywienia. Szkoła natomiast nadal ogranicza możliwość pracy w grupie (choć w założeniu mniej niż kiedyś), nie uczy, jak zdobywać i przygotowywać pożywienie, ani jak zarabiać, oszczędzać lub inwestować pieniądze, by móc zapewnić sobie mieszkanie.
Nie potrafię tak dobrze opowiadać o tym jak szkołą szkodzi dzieciom, dlatego polecam wykład Angeliki M. Talaga „Co szkołą robi z mózgami dzieci„.

